Wednesday, October 12, 2016

#75 Zniknięcie załogi MV Joyita

Dokładnie dziś mija 61 lat, gdy akcja poszukiwawcza statku Mv Joyita zakończyła się fiaskiem po tygodniu poszukiwań. Mv Joyita była niewielkim drewnianym statkiem zbudowanym w 1931 roku dla amerykańskiego reżysera Rolanda Westa, który ochrzcił jacht "Joyita" po swojej żonie Jewel Carmenille ("joyita" oznacza po hiszpańsku "mały diament"). Później kilkakrotnie zmieniła swoich właścicieli, a w czasie II Wojny Światowej służyła amerykanom w Pearl Harbor. 
Stan w jakim Joyita została znaleziona
W  1955 roku należała do kapitana Thomasa H. "Dusty" Millera, Brytyjczyka żyjącego w Samoa. 
3 października o 5 rano Miller wraz z 15 marynarzami i 9 pasażerami wyruszył na północ do sąsiedniej wyspy Tokelau. Na pokładzie znajdowało się około 4 ton ładunku, głównie leki, jedzenie, drewno i puste kanistry. Z powrotem statek miał przywieźć bielmo orzechów kokosowych, używane do wyrobu oleju. Planowo Joyvita powinna była opuścić port popołudniu dnia poprzedniego, jednak nastąpiło opóźnienie spowodowane awarią jednego z dwóch silników. Ostatecznie statek wyruszył  w drogę z jednym tylko sprawnym silnikiem. Na pokładzie znajdowali się między innymi lekarz, przedstawiciel rządu i dwójka dzieci. Statek był oczekiwany z powrotem po około 40 godzinach. Gdy 6 października nadeszła wiadomość z portu w Tokelau, że Joyita wciąż do nich nie dotarła rozpoczęły się poszukiwania. Jednak statek przepadł bez śladu. Przypuszczano, że mógł ulec wypadkowi, jednak nikt nie odebrał żadnego sygnału S.O.S.
Przypuszczano, że los Joyity pozostanie na zawsze zagadką, gdy ponad miesiąc później, 10 listopada znaleziono ją lekko przechyloną na lewy bok, dryfującą ponad tysiąc kilometrów na zachód od wyspy, do której zmierzała. 
Czerwona linia ukazuje przebytą drogę statku, a różowe koło - miejsce dokąd dopłynęła (wikipedia.org)
Statek był opuszczony, a stan w jakim się znajdował sugerował, że na pokładzie doszło do
niewyjaśnionej tragedii.  Mostek kapitański był częściowo roztrzaskany i pokryty płótnem, jakby ktoś próbował osłonić go przed wiatrem i słońcem. Okna były powybijane, zniknął też cały ładunek, poza pustymi kanistrami. Pomieszczenie, w którym znajdowały się silniki, było częściowo zalane wodą. Później odkryto, że rura pompująca wodę do chłodzenia silnika, była pęknięta i zalała pokład. Z niewyjaśnionego powodu silnik był przykryty materacami. Na podłodze rozłożono też pompę, lecz wyglądało na to, że jej podłączanie nigdy nie zostało zakończone i nigdy jej nie użyto. Na pokładzie znajdował się duży zapas jedzenia i wody pitnej. Znaleziono również torbę lekarza z mnóstwem zakrwawionych bandaży w środku. Wszystkie zegary elektryczne zatrzymały się na godzinie 10:25. Dziennik pokładowy, sekstans oraz strzelba Millera zniknęły ze statku.
Nie było śladu po żadnym z członków załogi. Zniknęły też trzy łodzie ratunkowe i kamizelki. Łódź nie była odpowiednio wyposażona na wypadek ewakuacji, a Miller zabrał na pokład zbyt wiele osób, nie licząc się z tym, że małe łodzie ratunkowe nie są w stanie pomieścić wszystkich. Brakowało również kamizelek ratunkowych. Radio zostało nastawione na częstotliwość, na której nadaje się sygnał S.O.S. Później odkryto, jeden z przewodów został uszkodzony, przez co nadawane wiadomości miały zasięg jedynie 3,2 km.
Na podstawie ilości paliwa w baku wywnioskowano, że statek znajdował się zaledwie 80 km od celu. Według wielu ekspertów uszkodzenie silnika nie było na tyle poważne, by doprowadzić do zatopienia statku. Unosił się on na wodzie przez ponad miesiąc. Załoga składa się z 15 marynarzy i jednego kapitana. Tylu doświadczonych ludzi powinno było być świadomych, że nie ma potrzeby opuszczenia statku w popłochu. Nie wiadomo natomiast co spowodowało uszkodzenia zewnętrznej części statku.   
Nie wiemy, dlaczego załoga opuściła statek, zamiast czekać na pomoc, gdy nie było widocznych przesłanek sugerujących, że statek zatonie. Nie wiadomo też, co stało się z ładunkiem. Myślę, że mógł zostać zatopiony, by odciążyć statek.
Powstały teorie, że statek mógł stać się celem piratów, jednak żadnych śladów przemocy (poza zagadkowymi zakrwawionymi bandażami) nie znaleziono. Podejrzewa się, że krew na bandażach mogła należeć do kapitana, który zmarł lub stracił przytomność i załoga postanowiła opuścić statek. Niezwykłe jest jednak to, że podczas poszukiwań zakrojonych na szeroką skalę (przeszukano powierzchnię ponad 260 tysięcy kilometrów kwadratowych) nie znaleziono ani dryfującego statku ani szalup. Łodzie ratunkowe są zwykle robione w taki sposób, by były widoczne z daleka. 
Jednego możemy być pewni. Pasażerowie  MV Joyita nie mieli wiele szczęścia. Sam statek został odrestaurowany i sprzedany, jednak swoim kolejnym właścicielom nie przyniósł szczęścia i zyskał sławę jako nawiedzony statek. Wiadomo o co najmniej dwóch przypadkach, gdy Joyita zahaczyła spodem o dno i prawie zatonęła.
 https://en.wikipedia.org/wiki/MV_Joyita
https://www.reddit.com/r/UnresolvedMysteries/comments/39cgg/what_happened_to_the_passengers_and_crew_of_the/

1 comment:

  1. Świetny wpis, bardzo lubię historię o zaginionych statkach. Czytałem kiedyś nawet taką książkę: "Utracone Jachty", polecam i pozdrawiam

    ReplyDelete